nasz DOM
www.netparafia.pl

MODLITWA w naszym DOMu - Jeszcze jeden "kawalek"

Abuna Zygmunt - 9 Wrzesień 2014, 20:24
Temat postu: Jeszcze jeden "kawalek"
Miał na imię Mark

Poznałem go w Damaszku. Należał do grupy studentów naszego duszpasterstwa akademickiego, prowadzonego przez jednego z ojców. Miał przyjemną prezencję, był bardzo inteligentny, towarzyski, uśmiechnięty, zawsze ciekawy nowych kontaktów, znający języki i
bardzo przywiązany do duszpasterza, zupełnie jakby był jego rodzonym ojcem lub bratem.
Mieszkałem wówczas w Homs, a więc do Damaszku zaglądałem jako gość, mając tam spotkania z grupą rekolekcyjną . Widywałem zatem Marka przelotnie i wywarł on na mnie bardzo dobre wrażenie. Później zauważyłem, że mieszkał jakiś czas u nas. Miał jakieś kłopoty ze studiami , kłopoty ze stancją i miał chyba również kłopoty finansowe. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że już u nas nie mieszka, że znalazł sobie stancję , ale krótko potem zaczęły dochodzić mnie głosy, że widuje się go chodzącego bez celu po ulicach, że się bardzo zaniedbał, że chodzi brudny i obdarty, chociaż co jakiś czas kupował sobie nowe ubranie. Nosił je aż do momentu kiedy przestawało być zdatne do użytku, wówczas zakładał drugie. Zwykle przychodził do nas aby dokonać tej transformacji, kąpiąc się przy tej okazji w naszej łazience i zwykle trwało to parę godzin. Po kąpili wychodził odnowiony, świeży, uśmiechnięty, ale ten odnowiony wygląd nie trwał długo, jako że sypiał często poza domem, w różnych niezbyt nadajaących się do snu i do mieszkania miejscach. Stopniowo stawał sie coraz mniej komunikatywny, coraz bardziej wyabstrahowany z realnej rzeczywistości, opowiadajacy znajomym i obcym ludziom niestworzone historie z taką erudycją i takim przekonaniem, że często łapał słuchaczy w potrzask ich własnej ciekawości i śmiał się z nich w kułak, gdy udało się mu długo im bajdurzyć a oni wytrzeszczali oczy i nic tylko mu przytakiwali.
Mnie też nabrał kiedyś w Mar Musa, kiedy rano zapytał mnie i jeszcze kilka osób, głosem bardzo zaaferowanym , czy słyszeliśmy w nocy warkot helikoptera. Zdziwił się, że jesteśmy takie trwarde śpiochy i nie słyszeliśmy helikoptera , który wylądował tuż koło naszego nosa, na małym kamiennym poletku koło klasztoru. Z helikoptera wysiadło czterech oficerów w obcych uniformach . Jeden z nich zapytał po rosyjsku „czto eata za strana” ? Niedaleko nas zobaczyłem ojca Paolo, który mrugnięciem oka dał mi znak , że Mark znów fantazjuje. Dyskretnie wycofałem się wówczas z grupy słuchających jego opowiadania , ale on ciągnął je dalej, podpierając je kilkoma zwrotami rosyjskimi, które robiły duże wrażenie na słuchaczach, dodając wiarygodności temu co mówił .
Pierwszy raz Mark był w Mar Musa tylko przelotem, ale po jakimś czasie przyjechał tam ponownie aby pozostać dlużej . W Damaszku , w normalnym życiu nie mógł już dlużej funkcjonować. Nie miał nikogo kto by mógł mu pomóc . Jego matka, Francuska, po rozejściu się z mężem, Syryjczykiem, wrócila do siebie, do Francji. Wysyłała synowi jakieś pieniądze od czasu do czasu. Ojciec natomiast , podobno wielki bogacz, wyparł się jego. Twierdził, że Mark jest zdrowy, ale się na niego uwziął i dlatego robi ten cały teatr , udając pomylonego. Chodzi mu o to aby ojca skompromitować. Oczywiście, w tym stanie rzeczy ojciec nie chciał łożyć na jego leczenie, broniąc się , jak twierdził, przed manipulacją ze strony syna, ktory chcial go w ten sposób wmanewrować w ubliżającą jego honorowi grę . Nie dawał mu też żadnych pieniędzy, żeby go wreszcie zmusić do skończenia z tą komedią.
O dziwo, Mark w Mar Musa odnalazł się całkiem dobrze. Powierzono mu pasienie kóz i owiec. Wychodził z nimi i z psami na ubogie pastwiska położone na okolicznych stokach górskich i tam z nimi przesiadywał, patrzył się na nie, czasem coś im tłumaczył, nieraz nawet do nich przemawiał , najczęściej w obcych językach. Niektóre ze zwierząt honorował specjalnymi odznaczeniami, którymi byly kolorowe tasiemki. Nadawał je im w uznaniu ich szczególnych zasług, o których tylko on wiedział na czy polegały. Gdy ktoś go o nie pytał, wówczas jak zwykle chętnie udzielał informacji, tylko że za każdym razem chodziło o zupełnie inną opowieść .
Mark brał czasem udział w wieczornych modlitwach, z których jedną sobie dobrze zapamiętałem, bo wiele się od niego wówczas nauczyłem, chociaż mocno , pamiętam, przy tym się zdenerwowałem.
Jak zwykle siedzieliśmy wszyscy razem w głębokim skupieniu. W malym kościółku panowała kompletna cisza. W półmroku majaczyły postaci siedzacych na ziemi ludzkich postaci. Nastrój medytacji podkreślaly ogniki zapalonych świec , który od czasu do czasu ktoś przybliżał sobie do twarzy aby móc lepiej zobaczyć medytowany tekst Pisma św. Nagle rozległy sie kroki nadchodzącego Marka. Prysnęło z miejsca moje skupienie. Mark idąc specjalnie szurał butami. Doszedłszy do progu przystanął, zasalutował najpierw, a potem jak wszyscy zdjął i pozostawił za progiem buty. Następnie zaś , z podniesioną wysoko głową i złożonymi i lekko wyciągniętymi do przodu rękoma , jak żaglowiec po morzu , wpłynął do wnętrza kościoła, kierując sie ku ołtarzowi. Tam się zatrzymał, stanął ponownie na baczność i znów jak żolnierz , oddał honor wojskowy Panu Jezusowi, a na dodatek, żeby jego wejście było jeszcze bardziej efektowne, nisko skłonił się przed ołtarzem , z przyklęknieciem które pewnie znał z francuskich filmów kostiumowych, a potem jak wykwintny dworzanin albo jak paź królewski wykonał kilka wahadlowych ruchów kapeluszem który trzymał w ręce, zamiatając nim niemal podłogę. Po skończonym rytuale kapelusz ulokował na głowie i z podniesioną głową pożaglował na drugą stronę kościoła .
Oczywiście wśród obecnych zrobiło się małe poruszenie. Niektórzy zaczęli rozglądać się dookoła jak gdyby chcieli się upewnić , czy nic im nie zagraża . Sporo osób uśmiechnęło się porozumiewawczo do siebie. Jakaś ilość spośród nich była wyraźnie zgorszona. Jeszcze inni udawali , że nic nie widzieli albo też chcieli po prostu pokazać , że to co się stało to drobiazg nad którym trzeba przejść do porządku dziennego i zająć się na powrót medytacją, tym bardziej, że Mark zaszył się w swoim kącie i nikogo już nie niepokoił. Nic nie robił co mogłoby niepokoić ludzi, ale dla mnie to jego nic nie robienie bylo właśnie denerwujace. Zastygł bowiem bez ruchu, ale nie było to naturalne jego zachowanie. Wyraźnie kogoś imitował i byłem pewny, że zaraz coś się stanie. Wydawał się być w najwyższej ekstazie,daleko poza realnym światem, jakby nikogo nie widział, nie słyszał i nie wiedział co się koło niego dzieje. Powiedziałbyś , że nie jest to żywa postać , ale monument jakiegoś , klęczącego pielgrzyma , dziwnego troche, bo w kapeluszu i z wyrazem twarzy człowieka tak bardzo spiętego wewnętrznie, że zapomniał nawet oddychać . Wydawało się że za chwilę musi dojść do rozładowania tego napięcia które było w nim skumulowane , inaczej nastąpi psychiczna eksplozja. Bolało po prostu samo patrzenie na niego , a on ani drgnął , jak zahipnotyzowany, nie ruszając nawet powieką i nie zmieniając ulożenia wyciągniętych do przodu rąk. Trwal w tej pozycji i w ten sposób minutę, dwie, chyba z dziesięć i kiedy już przyzwyczaiłem się pomału do jego widoku i zaczynałem zapominać o jego obecności, nagle, stamtąd gdzie on klęczał, dał się słyszeć wybuch glośnego jak rżenie osła śmiechu. Zmroził on wszystkich. Niektórzy odruchowo skłonili nawet głowy, jak gdyby coś mogło im, nie wiedząc dlaczego, spaść z góry . Ciarki mnie przeszły po plecach. Wybuch tego śmiechu nie był jednak długi. Ani się spostrzegłem, gdy Mark , w trochę zmienionej pozie znów podjął się medytacji, znów zamieniając się w słup soli, nieruchomy i skoncentrowany do granic ludzkiej wytrzymałości . Również i tym razem, po kilku minutach, nastąpoiło to samo co poprzednio rozładowanie , polegające na gardłowym, przerażającym śmiechu .
Opuszczając kościółek Mark nie czynił juz żadnych teatralnych gestów . Szedł z nisko spuszczoną głową.
Trudno mi było dojść do siebie po tym wydarzeniu. Czy powinienem zrobić coś określonego w tej sytuacji? Co? Jak to przyjęli ludzie znajdujący się w kościele? Co abuna Paolo powinien uczynić w tym wypadku? Zadawałem sobie wszystkie te pytania, a właściwie one same przychodziły mi do głowy i nie znajdowałem na nie jednoznacznej odpowiedzi. Mark był chory i trzeba mu pomagać. Ludzie odwiedzający Mar Musa byli na ogól bardzo dla niego wyrozumiali. Wielu szczerze go lubiło i dawali mu znaki swojej sympatii. Poza Mar Musa nie było dla niego schronienia. Była nadzieja na to, że pasienie owiec i życie we wspólnocie coraz to nowych ludzi, którzy nie byli nim jeszcze znudzeni, może być skuteczną terapią, tym bardziej, że były tego wyraźne i nadzwyczaj obiecujące oznaki, ale potem przychodził kryzys i znów oddalała się nadzieja, ze Mark będzie mógł wrócić jako normalny człowiek do normalnego życia .
Tego dnia, kiedy rozważałem wszystko co w ciągu niego się wydarzyło , doszedłem do wniosku, że to co dzisiaj stało się z Markiem w kosciele miało dla mnie ważne znaczenie. Mark istocie rzeczy papugował mnie i nas . Ośmieszył to co w nas jest godne śmiechu. Czy my nie wchodzimy do kościoła podobnie jak on to uczynił i czy jak on przypadkiem nabożnie nie żeglujemy po nim zamiast po prostu chodzić ? Czy nie robimy tego czując na sobie wzrok innych? Czy nie robię tego dlatego, że jestem ksiedzem i do tego cudzoziemcem ? Nie mam wprawdzie kapelusza na głowie ani w ręce, ale wszyscy przecież wiedzą, że jestem „abuna min Bolonia” , czyli „ojcem z Polski”, a kto by nie wiedział to i tak zaraz się dowie, gdy zobaczy mnie przy oltarzu. Mark sprowokował mnie do zadania sobie pytania, czy ja klękam przed Panem Bogiem, czy czasem , przynajmniej w jakiejś mierze nie robię tego ze względu na ludzi? Może zresztą nie o samo klęknięcie chodzi , ale o to jak ja to robię i na ile robię to dla Boga, na ile zaś dla ludzi albo dla siebie samego, aby być z siebie zadowolony. Nie tylko jednak o przyklękniecie chodzi, ale również o to jak się ubieram do Mszy św jak czytam, jak mówię, jak śpiewam.... Czy nie ma w tym zbyt wiele teatralności ? Choćby w tym na przykład, że przesadnie zależy mi na naturalności ? Czy w mojej modlitwie nie ma przypadkiem zbyt wiele koncentracji i samokontroli? Nie za bardzo dbam o perfekcyjność gestów, słów i czynności? Czy to wszystko nie oddala mnie od autentycznego spotkania z Bogiem? Nie robię tego wszystkiego przypadkiem, wprawdzie na Jego cześć , ale nie dla Niego? Nie robię tego dla siebie, po to aby być dostrzeżony, aby zostać dobrze oceniony, zyskać uznanie u ludzi i zaskarbić sobie ich szacunek? Czy nie przysłania to mi służenia Bogu? Zastanawiałem się też , czy nie towarzyszy temu gwałtowne odreagowywanie z mojej strony , głośne i budzące strach, jak Marka ryczący śmiech? A moja modlitwa, czy nie kończy sie smutnym opuszczeniem nisko głowy i wycofaniem się z kaplicy z poczuciem zniechęcenia i zdegustowania?

ania - 10 Wrzesień 2014, 14:24

Czy wiesz cos o jego dalszych losach? Gdy czytam o Mar Musa widze ten caly wspanialy kompleks i mysle o ojcu Paolo, o ktorym sluch chyba niestety zaginal...

A swoja droga, to trudne sprawy, modlic sie bez samokontroli i koncentracji.

Abuna Zygmunt - 10 Wrzesień 2014, 21:46

Miedzy nami Domownikami, Mark to Baszar. Podobno zginal, jeszcze przed wojna w Syrii. Wyglada na to, ze dla kogos byl zbyt uciazliwy, albo nie chcial sie zgodzic na to co mu bylo proponowane, albo.... Wiele rzeczy jest niewiadomych i wtedy rodza sie legendy, albo tzw. narracje co dzisiaj tak chetnie sie tropi i proponuje.
Paulo - nie wiadomo nic, bo za wiele narracji sie przewala przez internet i pomiedzy znajomymi.
Koncentracja i autokontrola .... Modlitwa jak muzyka, Co innego gdy czlowieka sie uczy, co innego gdy jest wirtuozem, co innego jak unosza go skrzydla natchnienia... Nie rozpoznaje sie w tych wysokich rejonach mistycznych, ale mam nadzieje....

dbb - 11 Wrzesień 2014, 00:58

"Nie rozpoznaje sie w tych wysokich rejonach mistycznych".
Chyba to nie problem i mniej wazne, jesli sie w nich zwyczajnie juz jest...przez wiare, nadzieje ...ktore prowadza do samej MILOSCI jaka jest Bog.

ZoRo - 11 Wrzesień 2014, 17:51

Dzieki, Ojcze Zygmuncie, za te porcje szczerosci.To ona,Twoja szczerosc, mnie ujęla w tym opowiadaniu.
Dokladnie opisales wizerunek czlowieka chorego psychicznie - to, jak go odbieraja zdrowi ludzie. Twoje staranie zajrzenia w glab duszy i umyslu Marka, to tylko Twoje wyobrazenie. Obawiam sie, ze nikt nie byl w stanie zrozumiec, o co naprawde Markowi chodzilo. Ale dzieki za Twoja, Ojcze, chęc zrozumenia chorego Marka...Dziwna choroba..Śmieszna a tragiczna...


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group