Strona Główna nasz DOM
www.netparafia.pl

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UĹźytkownicyUĹźytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  Chat

Poprzedni temat «» Następny temat
Św.O.Pio: zły duch niczego się tak nie boi, jak Mszy Świętej
Autor Wiadomość
ZoRo


Miejscowosc: Warszawa
Wysłany: 15 Listopad 2017, 19:08   Św.O.Pio: zły duch niczego się tak nie boi, jak Mszy Świętej

https://wobroniewiaryitradycji.wordpress.com/2017/05/22/sw-o-pio-zly-duch-niczego-sie-tak-nie-boi-jak-mszy-swietej-zwlaszcza-kiedy-jest-ona-odprawiana-z-zapalem/
Św. O. Pio: zły duch niczego się tak nie boi, jak Mszy Świętej, zwłaszcza kiedy jest ona odprawiana z zapałem

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus,
Drodzy czciciele św. Ojca Pio z Pietreleciny, 23 maja 2017 r. zostanie odprawiona Msza Święta dziękczynna – tyle łask nieustannie wyprasza nam św. Ojciec Pio.
Docierają do naszej redakcji między innymi informacje o odczuwaniu w różnych okolicznościach fiołkowego zapachu. Wiemy, że św. Ojciec Pio za życia i po śmierci swoją obecność zapachem tego kwiatu potwierdza. Trwajmy zatem cały ten dzień w dziękczynieniu. Wdzięczność otwiera ręce Bożej Opatrzności…

Powszechnie znana jest niezwykła pobożność Eucharystyczna św. Ojca Pio ściśle połączona z darem stygmatów. Poniżej umieszczamy niezwykle ważny fragment książki wydrukowanej w Krakowie w 2008 r.

„Rozdział XXXVI – MSZA OJCA PIO

(uwaga: pogrubienia czcionek w poniższym tekście pochodzą od strony „wobroniewiary”)

W pierwszych latach powojennych ojciec Pio celebrował Mszę Świętą o czwartej rano, w latach następnych o piątej. Kiedy dzwonki znajdujące się na korytarzach pensjonatów oznajmiały pielgrzymom godzinę pobudki, panowała już wśród nich żywa krzątanina. Co więcej, wielu opuszczało pensjonat już po północy, aby dotrzeć do kościółka jak najwcześniej.

Kiedy padał deszcz lub śnieg albo ostro wiał bora (dokładniej bora scura tzn. zimny, północno-wschodni, wilgotny i porywisty wiatr) spływający porywistymi podmuchami z góry Monte Nero, świszcząc i zawodząc ogłuszająco, ludzie stali przed bramą skuleni. Kobiety otulone były w grube szale, mężczyźni z nasuniętymi na oczy kapeluszami. Wszyscy starali się przedostać jak najbliżej wejścia, aby zająć jak najlepsze miejsca wewnątrz, gdy wreszcie świątynia została otwarta.

Ludzie oczekujący na Mszę Świętą tłoczyli się przed kościółkiem. Wśród nich panowały nieprzeniknione ciemności. Ci, którzy wspinali się samotnie lub w małych grupkach ścieżką prowadzącą do kościoła, wszyscy pochyleni w taki sposób, aby łatwiej było przedrzeć się przez uderzenia wiatru, przypominali pastuszków podążających do stajenki.

Niektóre kobiety – omotane wielką ilością chust i szali, zaopatrzone w krzesełka – czuły się powołane do wzbudzania zapału religijnego wśród zgromadzonych. Umieściwszy się więc naprzeciw kościelnych drzwi, intonowały różne pobożne modlitwy głosem, w którym przebrzmiewały władcze nuty nakazujące pozostałym, aby się przyłączyli. Wśród oczekujących było wielu takich, którzy starali się pogrążyć w medytacji. Inni odczuwali potrzebę przemyślenia własnego życia albo pragnęli modlić się w ciszy. Milczący i cierpliwi ludzie akceptowali jednak owe próby zorganizowania modlitwy, przechadzając się w oczekiwaniu na otwarcie kościoła.

Wreszcie nadeszła oczekiwana godzina. Zgromadzeni, słysząc chrzęst sandałów zakonnika otwierającego kościół, zaczęli napierać na drzwi. Były to niezwykłe chwile. Drzwi o dwóch skrzydłach były niewielkie, a ludzi wielu i wszyscy chcieli przedostać się jak najbliżej ołtarza. Brat furtian, który otrzymał nakaz, aby otwierać drzwi dopiero na pięć minut przed rozpoczęciem Mszy Świętej, drżał ze strachu, że zostanie zdeptany przez gwałtowny strumień ludzki, a bardziej jeszcze, że zmiażdży go gwałtowne uderzenie któregoś z pchniętych od zewnątrz skrzydeł drzwiowych. W tej sytuacji musiał odwołać się do własnej pomysłowości: najpierw przekręcał klucz w zamku, a następnie – oddaliwszy się od drzwi – kijem odsuwał przytrzymujące go rygle. Uczyniwszy to, niezbyt bohatersko uciekał.

Pobożne mieszkanki okolicy, które rościły sobie prawo do tytułu pierwszych spośród wszystkich innych dzieci duchowych Ojca Pio, znały podstępne taktyki, by szybko wślizgnąć się do wnętrza i rozsiąść na zarezerwowanych już poprzedniego dnia krzesłach stojących przy balustradzie i spiętych grubymi łańcuchami. One pierwsze wdzierały się do kościółka, zajmując miejsca dla spóźnialskich sióstr, kładąc na nich płaszcze lub inne przedmioty. Inni wierni, którzy nie znali takich sztuczek, stali zaklinowani w drzwiach, co rodziło jeszcze większe zamieszanie. Trwało ono jednak tylko chwilkę, bowiem szybko powracał porządek i spokój.

Jednak te drobne przepychanki stały się dla pewnych niedowiarków i ludzi pozbawionych zmysłu krytycznego pretekstem, aby twierdzić, że San Giovanni Rotondo było centrum nieporządku, a kobiety trzymały w garści Ojca Pio, mając wpływ na jego decyzje i działalność. Niestety, błahostki te, umiejętnie rozdmuchane staną się za kilka lat jednym z pretekstów do zawziętej i bolesnej kampanii przeciwko zakonnikowi.

* * *

Gdy zadźwięczał dzwonek, wychodził do ołtarza Ojciec Pio – pierwszy kapłan noszący stygmaty, aby celebrować Mszę Świętą. W jego udręczonym ciele rozpoczynało się na nowo ukrzyżowanie, każda chwila męki Pana: biczowanie, cierniem koronowanie, agonia, przebicie serca.

Krwawienie jego ran już od momentu zbliżania się do ołtarza nadawało znaczenie celebrze eucharystycznej. Ojciec Pio kroczył w stronę ołtarza ciężko, lekko utykając. Szedł pochylony, jakby pod niewidocznym ciężarem. Jego dłonie nieco przysłonięte, stykały się z końcami palców. W jednym z jego listów czytamy: „Podążam w stronę prasy Kościoła, w stronę świętego ołtarza, skąd nieustannie sączy się święte wino krwi z tych wybornych i niezwykłych gron, którym tylko nielicznym wybrańcom wolno się upajać” (list z 5 maja 1918 r. napisany w San Marco la Catola).

Gdy rozlegał się głos dzwonka ogłaszającego początek Mszy Świętej, pomruk wyrażający uwielbienie i wzruszenie przebiegał przez tłum wiernych, a potem wszyscy pogrążali się w głębokim i milczącym skupieniu.

Dwaj synowie duchowi Ojca na zmianę służyli mu do Mszy Świętej.

Celebrans cichym głosem, powoli, prawie skandując sylaby, intonował: „W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen. Przystąpię do ołtarza Bożego… Bądź mi sędzią, o Boże… Ześlij światłość swoją i prawdę swoją…”.

W momencie odmawiania Confiteor (Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu) jego głos nabierał błagalnych tonów, a on sam skłaniał się głęboko przed trybunałem Miłosierdzia Bożego. „Moja wina… moja wina… moja bardzo wielka wina…”. Uderzenia dłonią w rozdarte serce odbijało się echem ponad tłumem, który trwając w skupieniu, powtarzał cicho słowa kapłana.

Zakonnik wstępował na schodki. „Zgładź nieprawości nasze, prosimy Cię, Panie, abyśmy do przybytku najświętszego z czystym sercem mogli przystąpić”. Przez kilka minut stał głęboko skupiony.

Po Kyrie elejson wypowiadał niezwykle uroczyście: „Chwała na wysokości Bogu. W tym momencie jego dłonie wznosiły się w błagalnym geście ku górze, ku Niebu.

Gdy czytał słowo Boże, jego głos był chrapliwy, lecz przenikliwy. Stał zwrócony prawie całkowicie w stronę wiernych po lewej stronie ołtarza, ogłaszając zgromadzonym dobrą nowinę.

Po ofiarowaniu trwającym około 10 minut i umyciu rąk, Ojciec Pio zwracał się do wiernych, aby wezwać ich do wspólnej modlitwy: „Módlcie się, bracia…”

Zebrani odczuwali dreszcz wzruszenia. Na dłoniach ukazywały się krwawiące rany. To była zaledwie chwila, lecz widok ran wywierał na wiernych tak ogromne wrażenie, że ich głosy drżały, gdy wypowiadali słowa: „Niech Pan przyjmie ofiarę z rąk twoich…”. Te krwawiące dłonie łączył się wówczas w błagalnej modlitwie. Oblicze celebransa okrywała świetlista bladość, a jego głowa czasami pochylała się, jakby potakując współrozmówcy w intensywnym dialogu. Niekiedy z jego piersi wyrywały się zduszone słowa, prawie nieuchwytne, jakby odległe pomruki.

Potem następowało Podniesienie. Ojciec Pio powoli ujmował hostię, wypowiadał formułę Przeistoczenia i w geście głębokiej adoracji podnosił Ciało ofiarowane przez Pana Jezusa i Krew wylaną przez Niego za wszystkich. Jego oczy były utkwione w tej Hostii i w tym Kielichu, które odsłaniały przed nim wymiar dla innych niedostępny.

Pogrążeni w adoracji wierni słyszeli słowa Chrystusa wypowiadane przez Jego sługę: „To jest bowiem Ciało Moje… To jest bowiem kielich Krwi Mojej…”. W tej chwili, dzięki mocy Przeistoczenia, pod postacią chleba i wina obecne stają się Ciało i Krew Zbawiciela. Zgromadzeni wierni doznawali intensywnego odczucia, że ołtarz łączy się z Kalwarią: przelana na krzyżu Krew płynęła na nowo. Oto pamiątka ofiary złożonej na krzyżu.

Consummatum est (Wykonało się). Bez rozlewu krwi ofiara została dokonana, niepokalany Baranek prawdziwie złożony w ofierze. Ojciec Pio opadał z sił, stał oblany potem, z twarzą rozświetloną „światłem prawie boskim i niedającym się opisać” (de Maerzio). Upadający ze zmęczenia zakonnik osuwa się w ramiona Tego, który wspierał go przy ołtarzu. Z twarzą zalaną łzami, które z trudem powstrzymywał, z najwyższą pokorą kontynuował liturgię, wzbudzając pewność, że właśnie dokonuje się boska wymiana pomiędzy Stworzycielem a Jego dziełem, pomiędzy Chrystusem Kapłanem a jego sługą.

Jakby przyciągani niepojętą siłą, wierni jednoczyli się z celebransem, tworząc jedno serce i jedną duszę w adoracji, błaganiu, skrusze i dziękczynieniu składanym Panu, którego rysy objawiały w twarzy Jego sługi. Głęboka cisza panująca w tym zgromadzeniu wyrażała to, czego głos ludzki wyrazić nie był w stanie.

W żywotach pewnych świętych czytamy, że „w momencie podniesienia kielicha widzieli oni drogocenną Krew przelewającą się przez brzegi kielicha i spływającą po ramionach kapłana, a Aniołowie zbierali ją do złotych pucharów, aby zanieść daleko, do tych, którzy wielce pragnęli uczestniczyć w misterium odkupienia”.

Widok krwi sączącej się z zaróżowionych ran na dłoniach Ojca Pio sprawiał, że we wszystkich zgromadzonych wokół ołtarza odżywała owa subtelna wizja nielicznych uprzywilejowanych.

Wielu czcicieli Ojca Pio pochodzących z różnych części świata twierdziło, że podczas gdy w kościele dokonywało się święte misterium, a świt dopiero przełamywał nocne ciemności, czuli oni, jak niespodziewanie opuszczały ich bolączki fizyczne i duchowe, więzy krepujące ich niczym duszące zmory.

„Zły duch niczego się tak nie boi, jak Mszy Świętej, zwłaszcza kiedy jest ona odprawiana z zapałem i wielu łączy się ze sobą w duchu wiary. Gdy nieprzyjaciel dobra czuje odrazę do jakiejś nieprzezwyciężonej, dzieje się tak dlatego, że kapłan, zdając sobie sprawę z własnej słabości i własnych ograniczeń, z wiarą składa mającą ogromną moc ofiarę Zbawiciela” (Słowa wpisane przez Ojca Pio do Małego Mszału).

„Podczas uczestnictwa we Mszy Świętej – pisał Ojciec Pio – wszystko w tobie koncentruje się na bolesnym misterium, które rozgrywa się przed twoimi oczyma: zbawieniu twojej duszy i pojednaniu z Panem Bogiem”.

Po Przemienieniu Ojciec Pio stawał nieruchomo, jakby pogrążony w jakiejś wizji. Tłum otaczający ołtarz w prawie absolutnej ciszy, pozostawał pod wrażeniem tego zakonnika będącego alter Christus (drugim Chrystusem). Słowa wypowiadane przez celebransa były ledwie zrozumiałe, jakby stanowiły echo dialogu toczącego się poza postrzegalną rzeczywistością. „Przeto i my, słudzy Twoi, Panie, oraz lud Twój święty… ofiarujemy najwyższemu Majestatowi Twojemu Hostię czystą, Hostię świętą, Hostię Niepokalaną, Chleb święty wiekuistego życia i Kielich zbawienia wiecznego… Pokornie Cię błagamy, Wszechmogący Boże, rozkaż, by ręce świętego Anioła Twego zaniosły tę ofiarę na niebiański Twój ołtarz w niebie, przed oblicze Boskiego Majestatu…”.

Potem następowała modlitwa za zmarłych, prośba do świętych o wstawiennictwo i Ojcze nasz odmawiane z pokorą i w skupieniu. Zmęczony głos celebransa wydawał się być bardziej ożywiony. „Wybaw nas, Panie, prosimy Cię, od wszelkich nieszczęść… za przyczyną Najświętszej i chwalebnej zawsze Dziewicy, Bogarodzicy Maryi…”. Akcent położony na ostatnich słowach i delikatny ton głosu zdradzały szczególną serdeczność, którą Ojciec Pio żywił wobec Najświętszej Panienki, o której tak pisał do swojego spowiednika: „Kiedy myślę o niezliczonych dobrodziejstwach, które wyświadczyła mi ta droga Mateczka, wstydzę się za siebie… Jakże często mnie pocieszała… Jak bardzo mnie kocha… Z jak wielką troskliwością towarzyszyła mi Ona dzisiejszego ranka u ołtarza. Wydawałoby mi się, że nie myślała Ona o niczym, tylko o mnie, wypełniając całe moje serce świętymi uczuciami’.

Dostojeństwo i piękno sługi Bożego stojącego u ołtarza objawiały się w pełni, kiedy w chwili łamania chleba, ze starannością i czcią odrywał maleńką cząstkę hostii, która wkładał do kielicha, a także wtedy, kiedy podczas Agnus Dei z pokorna modlitwą za wszystkich wznosił wzruszające błaganie: „…zmiłuj się nad nami”.

Następujące później przygotowania do Komunii Świętej odbywało się w atmosferze osobistego dialogu, z którego można było dosłyszeć tylko kilka słów wypowiadanych z trudnością: „Patrz nie na grzechy moje, lecz na wiarę Twojego Kościoła… Wybaw mnie przez to Przenajświętsze Ciało i Krew od wszystkich nieprawości moich i od wszelkiego zła… Przyjęcie ciała Twego, które ja, niegodny sługa, spożywać się ważę…”.

Nadchodziła uroczysta chwila Komunii Świętej. „Panie, nie jestem godzien…”. Kapłan z trudem wypowiadał te słowa… Jego lewa dłoń podnosi Hostię ponad patenę. Wspierał się na łokciach opartych o ołtarz. „Panie, nie jestem godzien…” Zdawało się, że jego oczy utkwione w Hostii oślepiała niewidzialna i pełna majestatu obecność. Milczenie potęgowało wyraz tej sceny. „Panie nie jestem godzien…”. Była to cicha modlitwa kogoś, kto czuje się zdruzgotany własną małością i pokorą, ośmielał się mieć nadzieję wbrew wszystkiemu.

Odprawiwszy święte obrzędy, umierając mistycznie wraz z Panem Jezusem, Ojciec Pio na kilka minut zastygał pochylony przy ołtarzu. Przed Komunią Świętą udzieloną wiernym kierował się powoli do ołtarza, podpierając się, jakby bał się, że straci równowagę, podnosił Hostię, wpatrując się w nią, a następnie sylaba po sylabie powoli wypowiadał: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł do wnętrza mego, ale rzeknij tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”.

Ludzie podchodzili do balustrady przez ponad godzinę, przyklękając, by przyjąć Komunię Świętą. Palce kapłana, zesztywniałe z bólu, z trudnością chwytały Hostie. Patrząc, jak poruszają się one w cyborium, odnosiło się wrażenie, że Ojciec Pio wybiera konkretna Hostię. Głęboka ciszę przerywał tylko jego głos co pewien czas powtarzający: „Ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa niech strzeże duszy Twojej na żywot wieczny. Amen”.

Msza Święta zbliżała się ku końcowi. Święte naczynia zostawały starannie oczyszczone, ostatnie modlitwy wyrecytowane. Ojciec Pio przygotowywał się do udzielenia końcowego błogosławieństwa, najdonioślejszego ze wszystkich, których udzielał podczas całego dnia. Oczy wszystkich zgromadzonych wpatrywały się w błogosławiącą dłoń kapłana, by ujrzeć krwawiącą ranę. Ite, Missa est. Msza Święta się skończyła. Ofiara spełniona, Męka została przeżyta na nowo”.

(w: Ojciec Luigi Peroni, Ojciec Pio t. II, tłumaczenie Joanna Curyło, Wydawnictwo Rafael, Kraków 2008; s. 119-126)
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group